Pedagogicznie
Dzisiaj mam nockę. Pracuję w domu dziecka.
Mój wychowanek dwa dni temu uderzył (po raz kolejny zresztą) koleżankę. Wczoraj nie poruszyliśmy tej kwestii na społeczności, ponieważ była omawiana inna sprawa i zapomniałyśmy po prostu. Dzisiaj zatem ruszyłyśmy ten temat. Wiktor, mój wychowanek, wyjaśnił, że zrobił to, bo koleżanka zabrała mu na zajęciach W-Fu piłkę. Najczęściej, gdy Wiktor atakuje fizycznie inną osobę, to powód jest błahy. Przynajmniej dla nas, dorosłych. Nie rozumiemy go. Zastanawiam się o co chodzi, czemu on tak reaguje. Myślałam nad tym kilkukrotnie i doszłam do wniosku, że rozumiem go. Mnie też zdarza się najpierw coś robić, a dopiero potem pomyśleć. A już na pewno zdarzało mi się to wcześniej, jak byłam nastolatką. Trudno mi było panować na emocjami, wybuchałam, moja złość eskalowała z wielką siłą, zupełnie nieadekwatnie do sytuacji. Na ewentualnie pytanie o powody takiego mojego zachowania, nie byłabym w stanie racjonalnie odpowiedzieć, to był impuls. Pytanie teraz, dlaczego o motywach swoich zachowań ma wiedzieć 11-latek? Dlaczego od niego tego oczekujemy? A właśnie pdczas społeczności, przy całej grupie padło takie pytanie, na które chłopiec nie potrafił odpowiedzieć i w końcu rozpłakał się. A my byłyśmy zdziwione taką reakcją. Na pytanie dlaczego płacze (a wnioskować można, że działo się to z powodu bezsilności), nie potrafił odpowiedzieć. Na pytanie o to, co myślał, wtedy gdy derzył tą koleżankę milczał i w końcu powiedzia łto, co wie, że chciałybyśmy usłuszeć, czyli, że czuł, że to co zrobił było nie fair. Na co my zareagowałyśmy, że na pewno tak nie było. Owszem, nie było. Ale oczekiwałyśmy odpowiedzi, więc w związku z pustką w głowie w tym momencie przyszło mu do głowy tylko to. Więc to powiedział. Ta odpowiedź nasie usatysfakcjonowała. Nikt nie wyszedł zwycięsko.
Nie podobają mi się te społeczności. Wciąż się czepiamy, nic konstruktywego z tego nie wynika. Wyciągane są brudy z funkcjonowania poszczególnych dzieci. Przy całej grupie, co ich jeszcze bardziej frustruje. I się nie dziwię. Doba kolektywu grupowego zakończyła się wraz z upadkiem ZSRR. Nie ma przekonania, że jest to skuteczne.
Druga rzecz, którą chcę poruszyć. Po zakończonej społeczności przyszło do mnie 3 wychowanków, zapytali czy mogą wynieść śmieci, tj. iść zapalić. Pozwoliłam, żeby poszedł jeden. Chyba zrobiłam to dla świętego spokoju. Ale dokonało się coś zupełnie odwrotnego - była z tego jatka. Muszę sobie zapamiętać, żebyżadnego gada nie wypuszczać na fajki po 20, bo są z tego same jazdy. Mogłaby dla świętego psokoju wypuszczać wszystkich, ale po pierwsze potem mogę dostać zjebkę, a po drugie - wejdą mi na głowę. Czy ja chcę być fajnym wychowawcą, z którym można iść na ugodę i on na wszystko pozwoli, czy jednak potrzebuję mieć autorytet? Chyba jednak atorytet. Bo raz, drugi, trzeci się zgodzę na takie akcje i co? Czy przez to zyskam cokolwiek? Nasze dzieci mają postawę roszczeniową, tak ich wychował dom. Dasz palec, to wyciągną łapę po rękę. I dlatego postanawiam nie zgadzać się na fajeczki po 20. Obym wytrwała w tym postanowieniu. Pozdrawiam wszystkich wychowawców z przemyśleniami.